znaleźliśmy naszą łaciatą zgubę:)!
po tym jak od października mieliśmy urwanie głowy z tym małym diabłem w psiej skórze. Jak pasjami rujnował swoimi szpilkowatymi zębami wszystko co wpadło w tą jego paszczękę. Jak długimi tygodniami ćwiczyliśmy, żeby załapał gdzie powinien załatwiać swe potrzeby. I jak już było w miarę spokojnie i wszytko hulało jako tako się ulotnił i przepadł na prawie trzy dni. I już tu szaleliśmy, żeby go odnaleźć i przeszukaliśmy miasto wzdłuż i w szerz nie wiem ile razy. I kiedy już zaczynałam tracić nadzieję, ze kiedykolwiek go odzyskamy zadzwonił mój telefon i bardzo miła pani poinformowała mnie, że znalazła naszego Kobiego. Choć pewna nie była, to jednak okazało się ze to ON we własnej łaciatej osobie. Trochę sponiewierany, bardzo sfatygowany, zakleszczony od czubka nosa po koniuszki uszu i niezmiernie wymęczony życiem na gigancie znów zawitał w nasze skromne progi. Żeby było śmieszniej................. odnalazł się w sąsiedniej miejscowości jakieś 15/20 km od naszego domu. Dobrze, że pani, która go znalazła pracuje w naszej miejscowości i po drodze do pracy zobaczyła nasze ulotki.
Teraz nie pozostaje mi nic innego jak dociążyć go jakimś 20 kg ciężarkiem od strony ogona, w nadziei, że spowolni to jego zrywy wolnościowe. Inną opcją jest powróz o przekroju 10 cm przymocowany do wytrzymałej uprzęży. Muszę się jeszcze zastanowić nad tym jak rozwiązać to zagadnienie. Tym czasem jest na tyle zmęczony, że nie przejawia chęci ucieczki, a może dobrze się maskuje? hmmmm.... Ważne, że już jest w domu, bo już i tak dziwnie było przez te trzy dni patrzeć na nieumorusane przez niego drzwi i okna. I nie wysłuchiwać jego szczekania na wiatr lub woreczek. ;)